Mozaika... sk³adana ze skrawków przesz³oœci... Cd. 2
dodany: 23.01.2006 | autor: Jakub Be³towski
D³ugo siê przymierza³em do napisania ci¹gu dalszego, siada³em do klawiatury, wstawa³em od niej, chodzi³em wko³o niej, bi³em siê z myœlami, a¿ za d³ugo, ¿e musia³em sobie odœwie¿yæ pamiêæ, zawodn¹, efemeryczn¹, rachityczn¹, siêgn¹æ do odpowiedniego katalogu i wyci¹gn¹æ fiszkê.
Có¿, jak siê znajdzie ju¿ czego siê szuka³o, bynajmniej siê myœli, ¿e siê znalaz³o to, co siê chcia³o, potrzeba otworzyæ katalog nastêpny by wspomóc stworzyæ dane potrzebne do napisania tekstu tytu³owego. Ko³o siê nie zamyka, nie jest tak ³atwo, frazesy trywialne (sic!). W zasiêgu myœli dotykam tego i owego, przybieram s³owa, kurtuazyjnie – œwiadomie muskam ich znaczenie, wspominam ich wspomnienia, o¿ywiam je. Uciekam od symboli, metafor, przenoœni, po cholerê mi one, mowo pospolita polsko tyœ œliczna jest... banalna. Tua res agitur, byœ zrozumia³, co chcê przekazaæ... Ju¿ wiem co chcê napisaæ, ostatecznie nie by³o to trudne zamierzenie, znacznie trudniejsza by³a, jest droga przebyta po myœlach, koleiny straszne wszêdzie. Droga by³a ch³onna, du¿o siê dowiedzia³em, przypomnia³em i inni siê niebawem dowiedz¹.
Wracam pamiêci¹... izba æwieræciemna, pó³okno otwarte, zreszt¹ jakie to jest okno, zwyczajna szczelina, by k³êby dymu mia³y swoje ujœcie. Drzwi sk³adaj¹ce siê z dwóch czêœci, symetrycznych, maj¹ swoje przeznaczenie by czyniæ izbê mniej duszn¹. Pierwsza – górna – s³u¿y do czêstego u¿ywania – wentylator pomieszczenia, odsysacz, jak kto woli rzec. Druga czêœæ jest czêœci¹ drug¹ – jakie to ³atwe i zrozumia³e? Powy¿sza czêœæ tekstu by siê nadawa³a na jedn¹ z kolumn Czterech K¹tów pt. Drzwi na w³oœciach, nieprawda¿? Lecz nie o drzwiach mia³a byæ mowa. Wyprawa po drzewce skoñczona nie jest przecie¿. Spocony osio³ i mu³ pod naciskiem uciêtych drzew wytacza³y œcie¿kê wydeptan¹ niezliczon¹ iloœæ razy. Wymachuj¹ ogonami, potrz¹saj¹ g³owami, siod³ami, muchami. Obok szczêœliwi ludzie, umorusani, zmêczeni. S³oñce dominuje wszêdzie, zaczynaj¹c ustêpowaæ sjeœcie. Bez niej nabawiæ by siê mo¿na zawrotu g³owy, dos³ownie. Zbli¿amy siê do gospodarstw, roz¿arzone dachy b³yszcz¹ niczym ksiê¿yce, mg³a gor¹ca otula kotlinê, zieleñ pl¹sa otumaniona. Zaraz zostaniemy poch³oniêci przez mg³ê i tym samym zaczniemy taniec z zieleni¹. Otumanieni jesteœmy, nie przez s³oñce, bodaj¿e(?), lecz przez wywar boski, miód z winnic, idealnie siê dopasowuj¹cy z naszymi gard³ami. Boskoœæ, boskoœæ, która zosta³a przyrz¹dzona w tym miejscu i przez tych ludzi. Nie sposób porównywaæ ich trunku do trunków zakupionych w duæanach, birtijach (duæan - sklep, birtija – karczma o niewygórowanym guœcie, zazwyczaj ze sta³ymi bywalcami), zreszt¹ to jest odwieczne prawo, ¿e ludzka rêka poczyni wiêcej rozkoszy kubkom smakowym, ni¿ niejedne fabryki razem (myœlê o sercu w³o¿onym w pracê). Ka¿de gospodarstwo posiada winnice, bynajmniej z jedn¹ beczk¹ dêbow¹, zale¿nie od nawyków alkoholowych rzecz jasna. Wina siê nie sprzedaje, wymieniaæ mo¿na, tak, i to z dum¹ by pokazaæ, ¿e p³yn jest smaczny i wywnioskowaæ mo¿na, ¿e i ziemia dorodna, ¿e i w³aœciciel posiad³ wiedzê o przyrz¹dzaniu boskiego napoju, i to nie z zamys³em konkurowania, lecz zdobycia kompana (lub kompanii(!)) na zimowe noce i tak powstaj¹ przyjaŸnie na ca³e ¿ycie lub odwrotnie.
Có¿, wszystko siê koñczy jednak i wyprawa po drewniane runo tak¿e. Uwolnione zwierzêta ju¿ równomiernie oddycha³y, nawet w cieniu s³oñce siêgnê³o szczytu. Udawaliœmy, ¿e jeszcze si³y mamy, mo¿e przez oczekiwanie na posi³ek, mo¿e przez pragnienie wypicia szklaneczki, mo¿e przez... w³aœnie – przez po³¹czenie tego wszystkiego razem. Si³y nie zabrak³o i na przyœpiewki. Po kilku przyœpiewkach zaczyna³em zauwa¿aæ zmiany, s³oñce ju¿ siê oddali³o, bia³awe œwiat³o ju¿ nie razi³o, natomiast porazi³ mnie ból g³owy, jaki mia³em na dzieñ nastêpny... zawsze pamiêtaj, by mieæ ze sob¹ aspirynê i najlepiej zdrowy rozs¹dek...
|